________________________________
Patrzę na Catona z szerokim uśmiechem.
-Będę mogła wreszcie ją zabić –szepcę. Blondyn patrzy na
mnie.
-Chyba sobie śnisz. To ja ją zabiję –warczy na mnie.
Spoglądam na niego z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
-Jak pozwolisz mi ją zabić, to obiecuję, że sprawię
Kapitolińczykom pierwszorzędne widowisko.
Przez chwilę chłopak się zastanawia nad tą propozycją.
-A co ja mym miał robić? –pyta, wciąż mrużąc oczy.
-Znajdziesz w tym czasie Kochasia. Na pewno będzie przy niej.
-Znajdziesz w tym czasie Kochasia. Na pewno będzie przy niej.
Patrzę na niego z nadzieją. On musi się na to zgodzić, musi!
Ta ja mam zabić Katniss, nie Cato!
-Jeszcze się nad tym zastanowię –odpowiada trybut po chwili
milczenia. Staram się zamaskować mój zawód i tylko wzruszam ramionami.
-Dobra –mówię, wstając –musimy iść w stronę Rogu, żeby być
tam przed świtem.
Cato kiwa głową na znak zgody. Podnosi się z kamienia i
zakłada plecak. Bez słowa rusza przed siebie, a ja podążam za nim. Co chwila
odgarniam sprzed twarzy ostre gałęzie krzaków i drzew. Mam niemiłe wrażenie, że
jest ich o wiele więcej niż poprzednim razem.
Idziemy w zupełnej ciszy. Nie podoba mi się ona, ale boję
się odezwać, choćby szeptem. Czuję się tak, jakby ktoś obserwował każdy, nawet
najmniejszy mój ruch. Nagle słyszę cichy szelest liści. Wiatru nie ma, więc
jest to dla mnie wyraźny znak. Natychmiast się zatrzymuję i odwracam głowę w
kierunku z którego ów dźwięk pochodził. Mrużę oczy. Między zielonymi liśćmi
dostrzegam coś… rudego? Jestem pewna, że nie jest to zwierzę.
-Clove?
Drgam lekko, słysząc głos Catona. Szybko na niego spoglądam.
-Możemy iść trochę… szybciej? –pytam cicho, a chłopak kiwa
głową. Jeszcze raz rzucam ostatnie zaniepokojone spojrzenie w stronę krzaków i
odchodzę.
Późnym wieczorem stajemy przy granicy lasu z wielką polaną.
W oddali widzę Róg Obfitości, lekko połyskujący w świetle jasnego księżyca.
Rozglądam się w poszukiwaniu miejsca gdzie można spędzić noc, jakiejś kryjówki.
Podchodzę do rozłożystych krzaków, tworzących coś w rodzaju szałasu.
-Tu chyba będzie dobrze –mówię cicho i gestem dłoni
przywołuję do siebie Catona.
-Dzisiaj ja będę stała na warcie –informuję go. Siadam przy
wyjściu z naszej kryjówki i czekam. Cały świat znowu staje się jasny, słychać
głośny hymn Panem. Na niebie nie ukazuje się żadna twarz. A więc zostało nas
sześciu. Ja i Cato, Katniss Everdeen i Kochaś, chłopak z Jedenastki, Thresh i
ta dziwaczna z Piątki, ten rudzielec. Z takimi włosami nie wtopi się w
krajobraz. Wtedy przypomina mi się jak zobaczyłam coś rudego między drzewami. A
jeśli to była ona? Rudowłosa dziewczyna z Piątki? Co jeśli nas śledziła? A może
nawet obserwuje nas w tym momencie.
Szybko rozglądam się po terenie, ale nikogo nie widzę.
Oddycham z ulgą. Spoglądam jeszcze na Catona, nie mogę się oprzeć. Czuję jak
policzki zaczynają mi płonąć. Blondyn wcale nie śpi. Patrzy tylko na mnie.
Czuje się głupio, właśnie przyłapał mnie jak się na niego gapię.
-Nie śpisz? –pytam, szybko obracając głowę.
-Zastanawiałem się nad twoją propozycją. Dotyczącą Everdeen.
I chyba się zgadzam.
Patrzę na niego ze zdziwieniem. Nie wierzę w to co mówi.
Rezygnuje z zabicia Dwunastki. Pozwala mi to zrobić.
-Ale obiecaj mi, że będziesz ją torturować –dodaje po
chwili. Uśmiecham się szaleńczo i odsłaniam zęby.
-Obiecuję –mówię z radością, groźnie i stanowczo.
***
Tuż przed świtem budzę Catona.
-Ja przyczaję się tu, przy krzakach i będę na nią czekać. Ty
w tym czasie znajdziesz Kochasia –mówię do Catona. Ten zgadza się na to, bez
oporu.
-Powodzenia –mówi, odchodząc. Ja przykucam koło zielonych
liści i czekam. Nie trwa to długo. Po kilkunastu minutach pierwsze promienie
słońca rozświetlają złotą powierzchnię Rogu Obfitości. Ptaki zaczynają śpiewać,
a wtedy dzieje się coś dziwnego. Ziemia przed Rogiem rozstępuje się na boki. Na
arenę wjeżdża powoli okrągły stół ze śnieżnobiałym obrusem. Stoją na nim cztery
plecaki. Dwa największe, czarne, są oznaczone cyframi 2 i 11, mniejszy, zielony
z numerem 5, a najmniejszy jest wściekle pomarańczowy. Nie widać na nim
numerka, ale na pewno jest tam malutka 12.
Stół nieruchomieje z cichym trzaskiem. W tym samym momencie,
ze złotego rogu wyskakuje drobna postać z burzą rudych włosów. Łapie zielony
plecak i ucieka pędem do lasu. Mrużę oczy ze złości. Sprytna jest, ja bym nigdy
nie wpadła na to, aby ukryć się w rogu. Do tego nie zabrała żadnego innego
plecaka, więc nikt za nią nie pobiegnie.
Nadal siedzę między krzakami i oceniam sytuację. Ruda
uciekła, zostaje tylko Everdeen, Thresh i ewentualnie Kochaś. Ale nie sądzę by
był w stanie stanąć do walki.
Wyskakuję z krzaków w tym samym czasie co Katniss. Jest
blisko, więc rzucam w nią nożem. Syczę cicho, kiedy dziewczyna odtrąca go
łukiem. Momentalnie się odwraca i wypuszcza strzałę w moją stronę. Robię unik,
ale ostrze przebija mi rękę. Czuje pulsujący ból, ale nawet się nie krzywię.
Jestem twarda. W biegu wyciągam ją z dłoni i rzucam na ziemię. Denerwuję się i
to bardzo. Ponownie celuję w Katniss, która łapie już swój plecak. Kiedy się
obraca, nóż przecina jej skórę nad prawą brwią. Krew zalewa jej oko. Trybutka
znowu strzela we mnie, ale nie ma szans trafić. Z impetem wpadam na nią i
przewalam na ziemię. Kolanami wgniatam jej ramiona w trawę.
-Dwunasty, gdzie twój narzeczony? Jeszcze dyszy? –pytam ją
ze złośliwym uśmiechem. Chcę się z nią podroczyć, wkurzyć ją.
-Miewa się całkiem nieźle. Teraz jest w lesie i poluje na
Catona –prycha dziewczyna i zaczyna wrzeszczeć na całe gardło –Peeta!
Nie podoba mi się to, więc walę ją z całej siły w gardło.
Odbiera jej to głos, na szczęście. Dyskretnie rozglądam się wokół. Nie boje się
walki z Mellarkiem, ale boję się o Catona. Nikogo nie dostrzegam.
-Kłamczucha –cedzę, wciąż się uśmiechając. –Zaraz będzie po
nim. Cato dobrze wiedział gdzie wbić nóż –mówię swobodnie. –Pewnie uwiązałaś
Kochasia gdzieś na drzewie i próbujesz go podtrzymać przy życiu.
Spoglądam na jej pomarańczowy pakunek.
-Co masz w tym ślicznym plecaczku? –pytam słodko. –Lekarstwo
dla Kochasia? Jaka szkoda, że go nie dostanie.
Rozchylam kurtkę, ukazując pokaźną kolekcję noży. Wybieram
jeden filigranowy, o okrutnie zakrzywionej klindze.
-Obiecałam Catonowi, że jeśli mi cię podaruje, urządzę
telewidzom pierwszorzędne widowisko –informuję ją spokojnie, nawet nie
zaszczycając ją spojrzeniem. Katniss próbuje mnie z siebie zrzucić, ale nie ma
szans. Jestem zbyt ślina, zbyt mocno ją trzymam.
-Daruj sobie Dwunasty –mówię i odwracam głowę w jej stronę.
Wiem, że muszę grać i decyduję się na perfidną rzecz. –Rozprawimy się z Tobę
tak samo, jak rozprawiliśmy się z twoją żałosną sojuszniczką… Jak jej było? Tej
małej, która skakała po drzewach? –pytam ją, patrząc w jej szare oczy
wypełnione złością i wstrętem. –Rue? Najpierw Rue, potem ty. Z twoim Kochasiem
rozprawi się natura. Co ty na to? –proponuję. Nie słyszę odpowiedzi. –A teraz
zastanówmy się, od czego by tu zacząć.
Wycieram rękawem kurtki
krew z jej rany. Patrzę na nią, wciąż nie mogąc się zdecydować jak ja
torturować. W głębi duszy mam nadzieję, że jej siostrzyczka to ogląda.
Katniss Everdeen próbuje ugryźć mnie w rękę. Łapię ją za
włosy i brutalnie przyciskam jej głowę do ziemi.
-Coś mi się wydaje –mruczę z zadowoleniem –że chyba
zaczniemy od ust.
Łapie za nóż i delikatnie obrysowuję jej wargi końcówka
ostrza. W jej oczach widzę dziką furię i wściekłość.
-Tak, tak, usta już ci się raczej nie przydadzą. Chcesz
posłać Kochasiowi ostatniego buziaka? –cedzę przez zęby. Dziewczyna spluwa mi w
twarz mieszaniną krwi i śliny. Tym razem czuję narastającą złość. Czuję jak
robię się czerwona. –No dobra, nie ma na co czekać. Bierzmy się do roboty.
Wbijam nóż w jej wargę, gotowa torturować ją przez długie
godziny. Chcę usłyszeć jej krzyk bólu, ujrzeć łzy w jej oczach. Chcę sprawić
jej mękę, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła. Znęcać się nad nią i zabić ją
dopiero jak pozostaną z niej same kawałki mięsa. Nie wolę żeby umarła w
męczarniach, wykrwawiła się na śmierć. Tak będzie lepiej, bardziej spodoba się
to publiczności. No i sprawię przy okazji ból jej rodzinie , przyjaciołom.
Zamierzam rozcinać jej wargę, ale jakaś niewyobrażalna siła
odrywa mnie od dziewczyny i unosi w górę. Wiszę na wysokości kilkudziesięciu
centymetrów. Ze strachem spoglądam z złociste oczy trybuta z Jedenastki,
Thresha.
Żartujesz sobie? Jak można skończyć w tym momencie, jak mogłaś nam to zrobić? Tak poza tym rozdział super i mam nadzieje że jutro nie dowiem się że Thresh ją zabije, bo takiej niespodzianki na wigilię to ja nie chcę.I zapomniałabym Wesołych Świąt bo nie wiem czy jutro dodasz rozdział przed wigilią :)
OdpowiedzUsuń-Lena
Świetne.
OdpowiedzUsuńNie mogę się odczekać końca.
~Verse
Niech ona przeżyje! Ale cóż, jeśli postanowisz ją zabić, nie mam prawa Ci przecież tego zabraniać. Rozdział jest świetny, lepszego nie mogłam sobie wymarzyć ;) . Wesołych świąt w rodzinnym gronie i oczywiście weny ; ).
OdpowiedzUsuńK.
Wiem, że się trochę zapuściłam na tym blogu, ale w końcu się zmobilizowałam i przeczytałam wszystkie rozdziały do tyłu. Ostatnio masz niezłe tempo, ale wiem, bo zawsze tak jest, kiedy się zbliża do końca. Na moim blogu przeżywam to samo, mam już następny napisany, ale nie wiem czy teraz publikować, czy trochę poczekać. W każdym razie - wiesz, że cudowne to jest :) Bardzo mi się podoba ten rozdział i czekam na następny z ciekawością. Dodaj go jak najszybciej, bo nie wiem czy się będziesz trzymać kanonu ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i Wesołych Świąt :3
prosze..... zmień bieg książki niech
OdpowiedzUsuńclove nie umiera to moja ulubiona trybutka!!!!!!!!
PROOOOSZEEEE!!!!!!!
AC
Ja też najbardziej lubię Clove, ale czasem trzeba się poświęcać
UsuńDaj szybko nowy rozdzial.Przez ciebie mam teraz lzy w oczach.Nie zabijaj Clove.Prrrrrrrosze.
OdpowiedzUsuńProsze nie powtarzaj tych wersji co w książce prrrrrrrrrrrrrrrrrrrroooooooosze!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zmienisz bieg wydarzeń. ;) Chyba nie uśmiercisz Clove,coo? ;D Aha, straciłam konto,ale mam inne, teraz mój blog to: igrzyskaellie.blogspot.com Zapraszam. :)
OdpowiedzUsuńEllie Whichmight
Jak dobrze , że jest już kolejny rozdział . Idę już czytać ! Ten rozdział wspaniały jak każdy :D
OdpowiedzUsuń