24.08.2012

ROZDZIAŁ 4

Budzę się bardzo wcześnie rano. Przez chwilę wpatruję się w pościel, nie do końca wiedząc, gdzie się znajduję. Dopiero po chwili dociera do mnie, że przecież jestem w drodze do Kapitolu, bo zgłosiłam się na Głodowe Igrzyska. W końcu. 
Idę do łazienki, myję się, czeszę. Chwilami ziewam i przecieram zmęczone oczy. To nie jest dobry dzień, nie dla mnie. Nie dość, że nie powalam urodą, to jeszcze dziś będę wyglądać jak istne zombie, kurat wtedy, gdy mamy dojechać do Kapitolu. 
Z szafy wyjmuję przepiękną jasnożółtą sukienkę bez dekoltu i rękawków. Ubieram ją powoli, prawie się wywalam, ale na szczęście szafa ratuje mnie od bliskiego spotkania z podłogą. Jestem niewyspana, na oczy nie widzę, a moje włosy ogłosiły bunt i sterczą sobie na wszystkie strony. Macham lekceważąco ręką. Mówi się trudno i idzie się dalej, idzie się dalej... 
Wychodzę z pokoju i idę na śniadanie. Korytarze są na tyle wąskie, że nie muszę się obawiać upadku na jakimś ostrzejszym zakręcie. Co przy moim stanie jest bardzo pomocne, od dawna nie chodziłam aż tak niewyspana. 
Przy zastawionym stole siedzą Lyme i Cato. Rozmawiają o czymś i przerywają, gdy chłopak mnie zauważa.
 - Cześć – mówi wesoło. – Właśnie rozmawiałem jaką obrać taktykę. Na arenie – dodaje, widząc moją zdziwioną minę. Siadam obok niego i nakładam jedzenie na talerz.
- Najpierw podstawowe pytanie. W czym jesteście dobrzy? – pyta mentorka. Mija chwila, nim odpowiadam. Musze zebrać myśli i zmusić szare komórki do pracy.
- Dobrze rzucam nożami. Zawsze trafiam. W walce wręcz też sobie radzę.
Patrzę pytająco na Catona. Niech on też coś powie, już wczoraj mu się zwierzałam i zero wdzięczności! Nawet słówka o swoich umiejętnościach nie pisną, a jak do wypytywania przychodzi, to pierwszy się rwie.
- Przede wszystkim walka wręcz – mówi z niezwykłą pewnością siebie. No tak, tradycyjnie, jak każdy inny facet. Bo przecież jakby znalazł się taki, co jest chudy i radzi sobie jedynie w strzelaniu z łuku, to hańba dla całej rodziny i dystryktu! – Świetnie rzucam oszczepem, dobrze strzelam z łuku. W większości przypadków polegam na mojej sile.
- Całkiem nieźle.
Lyme kiwa głową, a ja prycham pod nosem. Całkiem nieźle to by było, gdyby ten idiota nie mówił o samym sobie z takim uwielbieniem, myślę.
- Ale jest nad czym popracować. Bardzo ważna jest sztuka przetrwania, rozpalanie ogniska i takie tam. Pułapki na pewno się przydadzą, więc musicie nauczyć się wiązania węzłów i zakładania sideł. No i bardzo ważne - rozpoznawanie roślin.
- Trochę tego jest – mówię niezbyt zadowolona z tego faktu. Nigdy nie uważałam, że umiejętność wiązania węzłów, rozpalania ogniska czy rozpoznawania roślin może się przydać. Przecież takich rzeczy to uczą się dzieci, a nie przyszli trybuci! Ludzie, litości, błagam.
- Co do taktyki, czegokolwiek bym nie powiedziała, będziecie uczestniczyć w rzezi przy Rogu Obfitości. Zawrzyjcie sojusz z trybutami z Pierwszego i Czwartego Dystryktu, może z chłopakiem z Jedenastki. Jeśli się nie zgodzi, wyeliminujcie go jak najszybciej. Kiedy was zostanie mniej, może sprawiać problemy. Nie polegajcie w całości na tym, co zbierzecie po bitwie przy Rogu. Zapasy zawsze mogą się skończyć w najmniej oczekiwanym momencie, prawda? Zawsze znajdzie się jakiś trybut, który zdoła coś ukraść. Nie liczcie też za bardzo na sponsorów, bo oni nie zawsze wan pomogą. Musicie być pewni swoich umiejętności przetrwania, bo na arenie nie tylko liczy się zabijanie ludzi.
Kiwam głową i zaczynam jeść. Nic nie poradzę na to, że jestem głodna jak diabli. Zresztą, nie mam ochoty słuchać wywodów Lyme na temat zapasów, dla Zawodowców zawsze znajdują się tłumy sponsorów, więc nie widzę powodów do zmartwień. Takie gadanie jedynie niepotrzebnie zawraca mi głowę, przecież powinniśmy porozmawiać o ważniejszych rzeczach, chociażby samym szkoleniu. 
Ciekawe, co znajdziemy na arenie?, myślę i wyobrażam sobie bezkresną pustynię i palące słońce. Uśmiecham się. Arena od zawsze była zagadką. Tego, co się na niej znajdzie nie wie nikt oprócz organizatorów.
Kończę jeść i zmierzam do pokoju. Nie wiem, co innego mogłabym zrobić. Przede mną idzie Cato, podchodzę do niego.
- Jak myślisz, co tam znajdziemy? – pytam. Patrzy na mnie ze zdziwieniem. – Na arenie – dodaję, wyjaśniając. Przez chwilę się zastanawia.
- Sam nie wiem. Na pewno czymś nas zaskoczą.
Uśmiecham się. Na pewno. Na arenie można znaleźć wszystko od mroźnych lodowców, przez morza i lasy, po suche i gorące pustynie. Zawsze znajdzie się coś nowego, coś niewyobrażalnego, coś czego jeszcze nigdy nie było. Organizatorzy już o to zadbają, publiczność przecież nie może się nudzić.
Wchodzę do pokoju i wyglądam przez okno. Chyba jedziemy przez las, ale nie jestem pewna. Z powodu prędkości tworzy on piękny, szmaragdowy tunel. 
Stoję przed oknem i próbuję sobie wyobrazić to, co czeka na mnie na arenie. Kładę się na łóżku. Wiem, że moim marzeniem było pojechać na Głodowe Igrzyska, ale dopadły mnie wątpliwości czy dobrze zrobiłam.  Co się stanie, jeśli sobie nie poradzę? Co, jeśli zginę? Albo okryję się hańbą, nie zabijając ani jednego trybuta? 
Przerywa mi pukanie do drzwi. Otwieram. To Keri, mówi, że zaraz będziemy w Kapitolu. Idę za nią do jadalni, gdy pociąg zaczyna zwalniać. Dojeżdżamy do tunelu, robi się ciemno. Po chwili wjeżdżamy na peron, gdzie czeka na nas mnóstwo ludzi z Kapitolu. Rozpoznają pociąg trybutów i już po chwili wszyscy pokazują nas palcami. Machają do nas. Stoję przy oknie i uśmiecham się szeroko. W tym tłumie mogli znaleźć się moi przyszli sponsorzy.
Pociąg zatrzymuje się. Wychodzimy na peron. Ludzi jest mnóstwo, każdy chce podejść jak najbliżej żeby nas zobaczyć. Jedyne, na co zwracam uwagę, to ich wygląd. Włosy o najprzeróżniejszych, jaskrawych kolorach. Ubrania tak samo. Makijaż dobrany kolorystycznie do włosów i ubrania lub wręcz przeciwnie - kompletnie niepasujący, z całkiem innej bajki.  Jednak najdziwniejsze było to, że niektórzy mają kocie wąsy, czy drogie kamienie wszczepione w skórę. Na ich widok chce mi się śmiać.
Keri prowadzi nas do Centrum Odnowy. Tam zajmą się przygotowaniem nas na paradę.
- Pamiętajcie, aby być miłym w stosunku do waszej ekipy przygotowawczej i stylisty – upomina nas opiekunka. Tylko jak można być miłym w stosunku do takich dziwolągów?

5 komentarzy:

  1. Heej :) Po pierwsze, przeczytałam właśnie wszystko - bardzo fajny blog. Podoba mi się to, że różni się od innych fanfick'ów Clove. Osobiście wolę, żeby Clove była taka zUa :D Oczywiście dodaję do obserwowanych, a z drugim blogiem zapoznam się za chwilę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to że im mówi że ktoś może zniszczyc zapasy nie pasuje ;c bo przeciez oni byli tacy pewni siebie że będa miec wsyztskie zapasy że po 1 nie chcą się uczyć przetrwania i po 2 nigdy by im i mentorowi do głowy nie przyszło że ktoś może niszczyć zapasy (bo to był nowatorski i szalony pomysł Katniss, zupełnie niepowtarzalny)

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdziały trochę zbyt krótkie ale ogólnie super :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak tylko chcę napisać , że to jej opowiadanie i nigdzie nie jest napisane , że musi skończyć się jak w książce (filmie) . Ja jestem jak na razie na tym rozdziale ale już za chwilę będę czytać kolejny rozdział :) Jak dotąd bardzo mi się podoba i na pewno do końca będzie mi się podobać :P

    OdpowiedzUsuń