23.09.2012

ROZDZIAŁ 15

Idziemy przez las. Nie licząc szumu drzew, wokół panuje kompletna cisza. Przedzieramy się przez krzaki od dwóch godzin, a nikogo nie ma w zasięgu wzroku. Nawet zwierząt. Dochodzimy do szerokiej rzeki. Nikt nie kwapi się do przebrnięcia przez nią.
-Zawracajmy –odzywa się Glimmer. –Chyba, że chcecie przejść przez to –wskazuje na wodę. –Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru.
W duchu zgadzam się z dziewczyną, ale nie mówię tego na głos. Nie umiem pływać, a nie chcę się utopić. Nie mam zamiaru umierać, a na pewno nie w ten sposób.
-Wracajmy –słyszę głos Kochasia. –Nie ma sensu iść dalej. Nie sądzę, żeby wiele osób przeszło przez tą rzekę.
Jego słowa brzmią sensownie. Przynajmniej w jego ustach. Wszyscy zawracamy. Cato niechętnie wlecze się za nami. Chciałby już kogoś znaleźć. Żeby Kapitol nie musiał ingerować. Ja zresztą też.
Wracamy powoli, szukamy jakiś śladów obecności ludzi. Nic z tego. Wszyscy trybuci są najwidoczniej bardzo ostrożni. Wychodzimy z lasu. Przed nami błyszczy w słońcu złota konstrukcja Rogu Obfitości. W pewnej odległości od zapasów siedzi Sherwin. Z daleka widać, że chłopak śpi. Tan fakt mnie denerwuje. Podchodzę do trybuta.
-Wstawaj –mówię jednocześnie kopiąc go w nogę. Najchętniej rozszarpałabym go na drobne kawałeczki, ale się powstrzymuję. Chłopak zna się na elektronice, może się jeszcze przydać. Kiedy nie widzę reakcji z jego strony, uderzam go w twarz. Serwin momentalnie otwiera oczy. Widzę w nich strach.
-Jeśli jeszcze raz zaśnież na warcie to będzie to twój koniec. Uwierz, że nie chcesz wiedzieć co z tobą zrobię.
Chłopak szybko kiwa głową. Wie, że następnym razem nie będzie taryfy ulgowej. Szczerze to nie mogę się doczekać jego wpadki.
Biorę noże i idę w kierunku lasu. Na jednym z drzew zauważam wiewiórkę. Rzucam w jej kierunku. Ta spada z gałęzi i upada na ziemię. Martwa. Zabijam tak kilka innych zwierząt. Muszę coś robić, inaczej oszaleję. Przed zgłoszeniem się na Igrzyska codziennie chodziłam na treningi. Kiedy wracałam do dom, od razu szłam spać z powodu wycieńczenia. Na arenie oprócz trybutów były tylko zwierzęta, więc to one są moim celem. Muszę zabijać, żeby nie zwariować.
Zastanawiam się co robią ludzie z innych dystryktów, jak żyją. Ja urodziłam się w Dwójce, więc nie wiem co to bieda, ale wolałabym mieszkać w innym miejscu. Może zawsze miałam co jeść, ale w bogatych dystryktach są inne problemy. Najpowszechniejszym jest pijactwo. Mój ojciec pił. Kiedy nie był trzeźwy bił mnie i mówił, że żałuje, że jestem jego córką. Rodzice mnie nie zauważali. Wyjątkiem były dożynki. Wtedy uświadamiali sobie, że mają dziecko. To bolało i to bardzo. Wolałam zginąć na arenie niż dalej tak żyć. Na samą myśl o rodzicach robię się smutna i wściekła jednocześnie.
Biorę jeden z noży i rzuca go z całej siły przed siebie. Ku mojemu zdziwieniu leci on o wiele dalej niż zwykle. Idę po narzędzie. Nóż wbił się głęboko. Wyciągam go z pnia drzewa. Wracam do obozu. Siadam przy ognisku. Na niebie pojawia się godło Panem, słychać hymn. Jednak nie pokazuje się żadna twarz. To oznacza jedno. Dziś nikt nie zginął. Widzowie są przez to niezadowoleni i znudzeni. Jeszcze trochę i zacznie się piekło. Organizatorzy zmuszą nas do walki. Wolę nie wiedzieć jak to zrobią. Jednak jestem pewna, że nie będzie to przyjemne.
-Jutro rano idziemy na polowanie. Albo my zapolujemy na innych, albo wyręczy nas Kapitol –mówię. Zgadzają się ze mną. Cato postanawia pierwszy stanąć na warcie. Kładę się na ziemi i powoli zasypiam.
***
Wcześnie rano budzi mnie Cato. Wstaję, jem trochę chleba i owoców. Wraz z Glimmer, Marvelem, Catonem i Kochasiem ruszam do lasu. Po pół godziny marszu, staję. Otacza nas gęsty dym. Nic nie widzę i bardzo mi się to nie podoba. Słyszę cichy syk i widzę nadlatującą kulę ognia. Padam na ziemię. Kula trafia w drzewo, które momentalnie zaczyna płonąć. Na myśl przychodzi mi jedno słowo. Wypowiadam je na głos.
-Organizatorzy.
Reakcja jest natychmiastowa. Słychać syk. Odwracam się i biegnę w przeciwnym kierunku, byle jak najdalej od rozprzestrzeniającego się w zabójczym tempie ognia. Moi sojusznicy biegną za mną. Od wdychanego dymu robi mi się niedobrze.
Wybiegam z lasu. Jest tu trochę jaśniej, ale pole widzenia ogranicza się do kilkunastu metrów. Zdaję sobie sprawę, że grozi mi niebezpieczeństwo. Mogę przypadkiem wejść na jedną z min, a to oznacza mój koniec. Ostrożnie podchodzę do Rogu. Widzę zapasy i strzegącego ich Sherwina. Omijam złotą konstrukcję. Kieruję się w stronę jeziora. Reszta podąża za mną. Jestem już blisko kiedy zauważam kogoś w wodzie.

5 komentarzy: