_____________________________
Gdy tylko dochodzi do mnie krzyk, moje mięśnie reagują zanim zdążę pomyśleć co robię. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, nie chcą się zatrzymać. Biegnę w stronę z której pochodzi krzyk, wbrew własnej woli. Mijam drzewa, krzaki, nic nie ma znaczenia. Nawet moja decyzja. Jakaś niewidzialna siła każe mi biec, uratować dziewczynkę, o ile ta jest w niebezpieczeństwie.
Po
kilkudziesięciu metrach krzyk staje się wyraźny.
-Katniss!
Katniss!
To właśnie
Rue wzywa na pomoc dziewczynę, która igra z ogniem. Mojego największego wroga.
Osobę, którą pragnę zabić od samego początku. Mimo to nadal coś uparcie każe mi
biec. Ostre gałęzie drzew rozcinają mi skórę, drapią twarz. W tym samym
momencie powietrze rozdziera inny krzyk.
-Rue!
Dobrze znam głos osoby, która to mówi. Śni mi się, a ja, pragnąc zemsty, słyszę go całymi dniami. Katniss Everdeen. I to jest bliżej niż by mi się mogło wydawać. Odwracam głowę w prawo. Z trudem odróżniam sylwetkę dziewczyny na tle drzew.
Dobrze znam głos osoby, która to mówi. Śni mi się, a ja, pragnąc zemsty, słyszę go całymi dniami. Katniss Everdeen. I to jest bliżej niż by mi się mogło wydawać. Odwracam głowę w prawo. Z trudem odróżniam sylwetkę dziewczyny na tle drzew.
-Rue! Biegnę
do ciebie! –wrzeszczy na całe gardło, mając nadzieję, że coś zdziała.
Biegnę dalej, ale nie spuszczam Dwunastki z
oka. Tak właśnie ją sobie nazwałam.
Wymijam
drzewa i wykazuję się dużą zwinnością. W jednej chwili staję za wielkim i
rozległym krzakiem z mnóstwem liści. W tym miejscu zaczyna się wielka polana na
której leży Rue. Dziewczynka cała jest zaplątana w sieci. Z trudem wyciąga rękę
przez dziurę i cicho szepce imię Katniss. Nim zdążę jakkolwiek zareagować,
choćby krzyknąć, oszczep przeszywa jej ciało. Stojący nad Rue Marvel, nie zdąża
nawet wyjąć narzędzia z jej brzucha. Pada na kolana i wyciąga strzałę ze
swojego gardła, którą wystrzeliła Katniss. Tym samym skraca swoje życie, topi
się we własnej krwi. Wcale się nie przejmuję jego losem. Nigdy nie łączyła nas
żadna więź, ba, nawet go nie lubiłam. Teraz czuję tylko płonącą nienawiść do
tego chłopaka. Mam ochotę wybiec z ukrycia i rozerwać go na strzępy. Nie
obchodzi mnie, że nie żyje. Po prostu czuję, że muszę dać upust swojej złości.
Huk z armaty
mnie uspokaja, zaczynam myśleć normalnie. Słyszę ciche głosy Katniss i Rue.
-Musisz
zwyciężyć –słyszę głos małej, ciemnoskórej dziewczynki.
-Zwyciężę.
Teraz zwyciężę dla was obu –odpowiada Everdeen bez wahania.
-Nie odchodź
–szepce jeszcze mała.
-Nie
zamierzam. Zostanę przy tobie.
Dwunastka
kładzie głowę Rue na swoich kolanach. Wpatruję się w nie i czuję ból.
-Zaśpiewaj.
Nie jestem
pewna czy brązowowłosa to powiedziała, czy też jest to tylko wytwór mojej
wyobraźnie. Ale po chwili słyszę piękny głos Katniss Everdeen z trudem
wydobywający jakiekolwiek dźwięki.
W oddali łąki, wejdźże do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce gdzie kocham cię.
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce gdzie kocham cię.
Słowa
piosenki są znajome. Już kiedyś ją słyszałam, bardzo dawno temu, w lepszych
czasach. Czuję jak wracają mi wspomnienia z lat w których rodzice o mnie
pamiętali, kiedy chyba nawet mnie kochali. Z trudem powstrzymuję napływające do
oczu łzy. Widzę połyskujące krople spływające po policzkach Katniss. Wiem, że
zaraz to się stanie. Zaraz znowu usłyszę huk armatni. Nadleci wielki
poduszkowiec i zabierze dwie osoby. One już tu nie wrócą. Ich problemy
przestaną istnieć.
Widzę jak
Katniss przełyka ślinę i śpiewa dalej.
Poblask miesiąca spłynie w mrok łąk,
Okryj się liśćmi, weź je do rąk.
W niepamięć odpuść kłopotów moc,
Znikną na zawsze, gdy minie noc.
Okryj się liśćmi, weź je do rąk.
W niepamięć odpuść kłopotów moc,
Znikną na zawsze, gdy minie noc.
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Stokrotki polne zaradzą złu.
Ostatnie dwa
wersy są ledwie słyszalne.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce gdzie kocham cię.
Tutaj jest miejsce gdzie kocham cię.
Cały świat
nieruchomieje na kilka sekund. Wtedy wszystkie koso głosy zaczynają śpiewać tę
piosenkę. W ich wykonaniu brzmi ona cudownie i pięknie, tak… magicznie. W tym
samym momencie rozlega się huk wystrzału z armaty. Oznajmia on śmierć Rue.
Zaciskam powieki. Przeszywa mnie ból, tak wielki, że mam ochotę krzyczeć,
wydzierać się na całe gardło. Pojmuję jedną rzecz. Lubiłam Rue, przypominała mi
najgorsze chwile w moim życiu. Chciałam jej pomóc, bo była tak samo bezradna
jak ja kiedyś. Czułam do niej sympatię, chociaż obiecałam sobie, że będę unikać
takich sytuacji. Na arenie można odczuwać tylko nienawiść, bo prędzej czy
później ci, na których nam zależało umrą. Po co sprawiać sobie niepotrzebny
ból, osłabiać samego siebie? a ja do tego dopuściłam. I to w dwóch przypadkach.
Mogę udawać, że nic się nie stało, ale to nic nie zmieni. Nadal będę odczuwała
ból, bez względu na to czy tego chcę czy nie.
Widzę ja
Katniss odchodzi, ale po chwili wraca, z kwiatami w ręku. Powoli zdobi ciało
Rue, zasłania ranę na brzuchu, zdobi płatkami włosy. Przyglądam się jej i po
raz pierwszy w życiu nie czuję chęci zabicia jej.
Everdeen
podnosi się z ziemi i cofa się o krok. Po raz ostatni patrzy na leżącą na ziemi
ciemnoskórą dziewczynkę.
-Żegnaj, Rue
–słyszę jej płaczliwy głos. Odwraca się i odchodzi, nie patrząc za siebie.
wszystko dookoła milknie. Widzę ciemny kształt na tle nieba. Poduszkowiec.
Metalowe ramię powoli zbliża się do ziemi i łapie Rue. Wciąga ciało dziewczynki
i martwego Marvela na pokład. Kiedy odlatuje, ptaki ponownie zaczynają śpiewć.
Wchodzę na
polanę i staję na samym środku. Nadal są tu ślady krwi. Czuję smutek i
wściekłość jednocześnie. Padam na kolana, prosto w kałużę krwi, wciąż ciepłej.
Łapię się za głowę i wydaję z ciebie przeraźliwy i głośny ryk złości i żalu.
Wymierzony w Kapitol.
___________________________Z lekkim opóźnieniem, ale dodaję :)
Pozdrawiam
Popłakałam się...
OdpowiedzUsuńJa tez
OdpowiedzUsuńJej, naprawdę? To chyba dobrze, bo oto mi chodziło
Usuńjej cudnie to napisałaś
OdpowiedzUsuńNa prawdę cudownie to opisałaś, ryczałam jak bóbr.. ; < Pisz dalej i życzę duużo weny. ♥
OdpowiedzUsuńŁał! Wspaniały, cudowny, wzruszający rozdział nam zafundowałaś! Nigdy nie myślałam, że Clove może rozpaczać po śmierci Rue. A opisałaś to w sposób równie smutny, co S. Collins w książce. Lubię smutne rozdziały/ opowieści/ muzykę i tylko przez to, że to muzyka działa na mnie bardziej niż słowo pisane/ filmy się nie popłakałam. Byłam przygnębiona, smutna a to już coś :> Pisz dalej, proszę! I może wspomniałabyś, co u Cato i innych? Bo jakoś tak słuch o nich zaginął ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
PS. U mnie nowy rozdział! Nie pamiętam, czy to Ciebie miałam informować, czy nie, ale mam prośbę: czy mogłabyś powiadamiać mnie o nowych rozdziałach? Byłabym wdzięczna! :>
Tego mi brakowało u Collins: Clove, która staje się cichym obserwatorem wielu zdarzeń. Podziwiam. Co do poprzedniego rozdziału, a właściwie notki pod spodem: nie kończ tego tak jak w książce. Zaskocz nas!
OdpowiedzUsuńSuper, cudownie piszesz!: ) Ale mam taką małą prośbe czy mogłabyś nie powtatzać tak wielu fragmentów z książki? Jeśli tak to strasznie ci dziękuje a jeśli nie to trudno i tak bd świetnie: )
OdpowiedzUsuńclove taka łagodna i litościwa. Normalnie kobieta pełna uczuć :)
OdpowiedzUsuńTo było piękne <3
OdpowiedzUsuńNo świetnie. Kolejny raz płaczę. Uwielbiam ten rozdział.
OdpowiedzUsuńŁzy po raz kolejny napłynęły mi do oczu czytając twój blog
OdpowiedzUsuńJeny płakałam na tym rozdziale
OdpowiedzUsuń